Santorini

αντιο Santorini...

2 października; 2 456 przebytych kilometrów




santorini



Bilety na prom, a właściwie katamaran, trzeba wymienić w biurze.

Ładujemy się na pokład. I tu pierwsze, co mi się nie podoba: bagaże zostawia się na półkach lub na ziemi, jak już nie ma miejsca, bez żadnego dozoru. Czym to się skończy przeczytacie dalej.

Druga rzecz, w środku jest pełno 'lotniczych' foteli i kolesie sadzają najpierw na dole, potem na górze. Na biletach niby jakieś numerki są, ale chyba nie ma to żadnego znaczenia. Mówię, że jest na pięć sztuk, więc dostajemy 'kapitański' stolik tuż przy barze. W sumie wyszło nam to na dobre, bo nie musieliśmy się tłoczyć, mamy cały 'parkiet' dla siebie ;)

Pokład zewnętrzny jest zdecydowanie za mały, bo przecież wszyscy chcą zobaczyć zachód słońca.

Następne, co mi się nie podoba to klima. Daje tak, że można zamarznąć. I to przez cały rejs. Dlatego wolę być na pokładzie.

Kolejna rzecz: muzyka. Jest taka jakaś schizowata, że jeśli komuś jest niedobrze, to muzyka może jeszcze ten stan pogłębić... No dobra, czepiam się, w każdym razie na promie, mimo, że mniej porządnie, to jednak było lepiej. Jedyną zaletą katamaranu jest to, że płynie o wiele szybciej.

Już na początku mamy kwadrans spóźnienia. Natychmiast wychodzimy na pokład. Santorini szybko się oddala, widać jeszcze calderę, ale wyspa staje się coraz mniejsza i mniejsza, aż w końcu niknie w oddali... Do widzenia, a może do zobaczenia!

Na południu grube chmury, ech, czemu już trzeba wracać?!