Kreta, Iraklion

nocna wyprawa po baklavę ;)

2 października; 2 576 przebytych kilometrów




iraklion



W Iraklionie mamy pół godziny spóźnienia. Pada. Na szczęście nie mocno i nadal jest ciepło :)
Podczas odbierania bagaży odbywają się sceny iście dantejskie. Jedna dziewczyna idzie po swoją, stając po drodze na innych! Walizkach, nie dziewczynach ;) Szczyt chamstwa! Takiego czegoś się właśnie obawiałam...

Autko cierpliwie na nas czeka. Pytam pani, jak dotrzeć do hotelu. Pani tłumaczy i tłumaczy, bardzo dokładnie, więc nie mamy większych problemów z dotarciem na miejsce. Problem jest tylko z zaparkowaniem autka, bo dziura trochę za mała, ale za to pod samymi oknami, więc w końcu Jacek daje radę.
Hotel Rea okazuje się dość nieciekawy. To znaczy jest czysto i bez problemu można się w nim przespać, ale po tym, co mieliśmy wcześniej, tutaj wydaje nam się mało fajnie delikatnie mówiąc. Może też dlatego, że trzeba było pożegnać Santorini?

Wychodzimy do miasta, żeby choć trochę go zobaczyć. Idziemy jakąś główną ulicą. Pełno sklepów, ale 99% nieciekawych i pozamykanych.
Na końcu ulicy znajdujemy piekarnię. Jest baklava, będzie na śniadanie :) Okazało się, że na drugi dzień już nie była taka dobra, więc chyba jednak lepiej zjadać ją od razu. Mimo, że pan bardzo pieczołowicie nam ją pakuje, dolewając wody, żeby nie wyschła.
W pobliżu jest też jakaś stara duża brama, ale dalej uliczki są już ciemne, więc kierujemy się z powrotem. I dopiero na drugim końcu głównej ulicy trafiamy na centrum, gdzie jeszcze toczy się życie. Na placu z fontanną z lwami siedzi pełno ludzi. Robię fotki.
Nie powiem, żeby miasto było jakieś porywająco piękne, przynajmniej to, co widzimy teraz (a w dzień zapewne wygląda całkiem inaczej). I po tym, co widzieliśmy wcześniej.
W hotelu lądujemy o północy.


Rano wychodzimy dopiero po jedenastej. Jakoś nie mam już ochoty na zwiedzanie miasta, wsiadamy od razu w auto i pokrążywszy trochę po uliczkach (czasem przeciskając się na styk) opuszczamy Iraklion. Chmurzy się i jest dość zimno. Nie na tyle jednak, żeby ubierać dżinsy, co to to nie :p