Santorini, Kamari

nareszcie relaks ;)

2 października; 2 451 przebytych kilometrów




santorini



W Kamari na deptaku kupujemy balkavę i idziemy posiedzieć na plaży, żeby się jej smakiem podelektować. Nad morzem co prawda już ciemno, ale rozkładamy się na leżakach (w dzień 5 euro) i jest super. Morze cudnie szumi, przewalając po plaży drobniutkie czarne kamyczki, w dali szwęda się jakaś burza, widać też Amafi. Pięknie! W końcu pełen relaks po dwóch dniach zapieprzu ;)
W domu znów spotkanie na tarasie, jest winko, rozmowy i chichranie się do rana :)


Rano na szczęście nie musimy się spieszyć. Spokojnie się pakujemy. Pani jest na tyle miła, że pozwala nam zająć jeden pokój do popołudnia.
Jacek poszedł na górę, a my na deptak. Po drodze znów włazimy do sklepów, choć miałyśmy już nic nie kupować ;) Na szczęście nic ciekawego już nie ma.
Na końcu deptaka zdawało się, że jest tunel, który idzie gdzieś wgłąb. Gdy tam docieramy, okazuje się, że to tylko wnęka w skałach. A pierwszego dnia widać było, że ciągną tam całe tłumy. Ale za to jest kościółek i można porobić fajne fotki.

Powoli wracamy z powrotem. I wreszcie jest to, co miało być od początku, czyli plażowanie :) Chmurek trochę jest, wiaterku trochę jest, ale i tak jest super. Siedzę sobie na czarnej plaży i przebieram w kamykach. I ci, co mnie znają, mogą się domyślić, czym się to skończyło ;) Kamyczki są nie tylko czarne i szare, ale i białe i czerwone i zielone też.
Naprzeciwko wyspa Amafi. Morze i tak mnie dosięga, jak tak sobie siedzę, więc w końcu włażę do wody. No bo jak, jestem na Santorini i mam się nie wykąpać? ;) Woda nie jest ciepła, brzeg opada dość stromo, fale spore, ale i tak jest super :)

Idziemy coś zjeść. Asia poleca miejscową specjalność - stifado. Więc siadamy u miłej pani. W sumie (tutaj akurat) nic specjalnego, ale przynajmniej brzuchy pełne.
Mamy jeszcze trochę czasu, więc idziemy znów na plażę. Gdy już mamy wracać, to Monika zaczyna układać napis z białych kamyków, które ktoś już wcześniej przyniósł. I tak to fajnie wygląda, że szukamy tych kamyków więcej i robimy całą sesję zdjęciową. Ja zostaję nawet trochę dłużej. I w końcu trzeba pożegnać się z czarną plażą... szkoda!

W domu jeszcze prysznic, pakowanie i o 16:45 (punktualnie o dziwo) pani mąż odwozi nas za 15 euro do portu. Po drodze jeszcze mamy ostatnie piękne widoki na Pyrgos i na klify.