Kreta, Platanos

w górach

27 września 2013; 2 052 przebytych kilometrów




gory



Jedziemy najpierw drogą nadmorską, przez miejscowości wypoczynkowe. Wygląda tu całkiem podobnie jak w Paralii, choć brak tamtych tłumów. Ale sklepiki przeróżne ciągną się wzdłóż drogi tak samo jak tam. W końcu zjeżdżamy na National Road, bo jednak będzie szybciej.

Za Kissamos droga zaczyna się coraz bardziej wić. Szybko już się jechać nie da.
Ale za to widoki rekompensują wszystko. Po drodze małe zagubione wioski. Nareszcie wygląda to jak prawdziwa Kreta, a nie centrum turystyczne, jak tu, gdzie mieszkamy ;)
Wszędzie gaje oliwne, które tak uwielbiam :) Czubki gór toną w chmurach, pięknie.

Szansa na dojechanie za dnia do Elafonisi maleje coraz bardziej. W końcu już niedaleko, ale i słonko coraz niżej. Co chwilę zatrzymujemy się, żeby porobić fotki. Również przy pastwisku nad przepaścią, gdzie pasą się miejscowe kozy. Kozy nie za bardzo chcą pozować ;)

W końcu zatrzymujemy się u kolesia, który ma taras widokowy i sprzedaje świeże soki. Manolis wita nas serdecznie, okazuje się, że ma żonę Polkę :) Częstuje nas od razu 25-letnim (ponoć) winem, robimy fotki.
Wypytujemy o drogę, bo właściwie po to się tu zatrzymaliśmy. Okazuje się, że druga droga, którą mieliśmy wracać jest zamknięta, bo zawalił się tunel. Jakże cenna informacja! Manolis odradza nam jazdę do Elafonisi dziś, że lepiej wrócić tu jutro, w dzień, bo faktycznie do zachodu zostało jakieś pół godziny. Żeganmy się z panem, który chyba posmutniał, że nic u niego nie kupiliśmy...

Faktycznie z Elafonisi rezygnujemy, bo drogi nie znamy, a trzeba przecież jeszcze przez te góry wrócić... W sumie szkoda, bo oczywiście następnego dnia już tam nie wróciliśmy...
Ale za to kolory są cudne, słonko przeświecając przez chmury maluje na morzu złote wzorki. Samego zachodu nie udaje się zobaczyć, bo nad horyzontem wiszą chmury. Może jutro będzie lepiej!